+3
voyażka 31 sierpnia 2016 19:44
Piza – skąd ten pomysł? Wychodziłam już prawie do pracy i standardowo sprawdzałam pocztę oraz promocje na f4f, trochę mechanicznie bo mieliśmy już zaplanowany wyjazd w maju (do Lizbony). Ale zaraz, zaraz… Piza w 2 str. za 128zł?? Pomyślałam, że to pewnie z Berlina, albo jakiś lot kombinowany, albo wizzair do którego już skończyła nam się karta… Ale nie- wylot z W-wy Modlin, bez klubów, ryanairem! No to szybki telefon do męża i jeszcze szybszy zakup! AAA 10-13.04 lecimy…! Tylko tak właściwie, co tam jest w tej Pizie poza Krzywą Wieżą…? Ale tym już zajęłam się po pracy. W samej Pizie rzeczywiście nie było zbyt wielu atrakcji, ale chętnie sobie odpoczniemy w toskańskich klimatach. Tylko, że nie byłabym sobą gdybym nie zaczęła grzebać, gdzie by tu jeszcze pojechać. Hmm… w pobliżu Florencja, w której już byliśmy, morze – ale w kwietniu jeszcze trochę chłodno, małe toskańskie miasteczka… I bingo – Cinque Terre! Raj na ziemi u stóp riwiery liguryjskiej! Namówiliśmy też znajomych (nie było to trudne, wystarczyło pokazać kilka zdjęć z grafiki, na których mienią się kolorowe domki na skarpach przy morzu). Plan jest, lot jest, teraz czas na nocleg. Oczywiście niezastąpiony booking – znaleźliśmy dwa pokoje kilka minut spacerkiem od głównego placu w Pizie: pensjonat A Due Passi Dal Centro Bed and Breakfast. Były to pokoje w domu prywatnym i naprawdę gorąco polecam i miejsce i przemiłego właściciela. Za 3 noce dla 2 osób zapłaciliśmy 123euro. W cenie mieliśmy śniadania, kuchnię do dyspozycji, łazienkę na 2 pokoje i wszędzie czysto, schludnie. Do tego piękny taras. No to w drogę!
Dzień 1.
Do Modlina dotarliśmy samochodem, który zostawiliśmy na parkingu przy twierdzy Modlin – Alkatraz, byliśmy z niego bardzo zadowoleni, nie ściskali aut, szybko i sprawnie zawozili i przywozili i jest łatwy do odnalezienia.
Wylot mieliśmy o 14:10, wszystko poszło sprawnie i już ok. 16 lądowaliśmy w Pizie. Lotnisko jest dość małe, ale bardzo urocze. Powitało nas piękne słońce i już byliśmy w raju. Wpadliśmy na genialny pomysł, że skoro jesteśmy w 4 to weźmiemy taksówkę, Pan powiedział (a właściwie napisał) że będzie to 7-8 euro, więc stwierdziliśmy, że zanim obeznamy się w autobusach to będziemy już na miejscu. Nasz nocleg był na drugim końcu miasta (Piza jest dość małym miastem), więc sama droga była wspaniała, przejeżdżaliśmy przez most na rzece Arno i charakterystyczne dla Włoch wąskie uliczki. Podjechaliśmy pod spokojną dzielnicę domków jednorodzinnych i byliśmy zachwyceni. Aż do czasu, gdy przyszło do płacenia – 18 euro?? Okazało się że Pan napisał 17-8, tylko jakąś mało wyraźną tę jedyneczkę, a cena taka bo była niedziela, więc obowiązywała druga taryfa. No trudno, przynajmniej szybciutko znaleźliśmy się w Pensjonacie. Ogród i taras nas zauroczył, wiklinowe kanapy i szezlong mmm jak marzenie. Powitał nas bardzo sympatyczny właściciel, oprowadził po kuchni i zaprezentował pokoje. Rozliczyliśmy się, odświeżyliśmy (nareszcie można było ubrać lekkie ciuchy, bo Polska pożegnała nas raczej chłodno) i ruszyliśmy na podbój Pizy. Tu wiosna była w pełni, miasto jest bardzo zielone i piękne. Nasza dzielnica z domkami obfitowała w piękne ogrody, a płoty były obrośnięte pachnącymi bzami, a nawet aromatycznymi krzewami laurowymi (nie oparliśmy się pokusie i przywieźliśmy kilka listków do Polski…;) )
Pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście na Campo dei Miracoli, czyli plac zwany Polem Cudów, na którym króluje Krzywa Wieża (Torre Pendente) wraz z katedrą i baptysterium. Po drodze poszliśmy na ukochane lody, które są zdecydowanie najlepsze właśnie we Włoszech. Po kilku minutach ukazał nam się piękny plac. Byłam zachwycona, piękna zielona trawa równiutko przystrzyżona kontrastowała z białym marmurem Krzywej Wieży, a wszystko to skąpane w słońcu, którego tak mi brakowało przez czas jesienno-zimowy. No i do tego mnóstwo turystów robiących sobie zdjęcia w najróżniejszych konfiguracjach.

My wejście na wieżę zostawiliśmy na inny dzień, bo w weekend jest najwięcej turystów i kolejki zarówno do kasy jak i na wieżę były bardzo długie. Pospacerowaliśmy po placu, poleżeliśmy trochę na trawie (trzeba uważać, bo w niektórych miejscach jest zakaz)

i udaliśmy się poza mury placu, gdzie były stragany z pamiątkami. Ceny raczej standardowe, magnesy ok. 1 euro i mnóstwo innych pierdółek od breloczka, po koszulkę i torebkę lub parasol, co by się nie chciało. Sprzedawcy raczej przyjaźni, nie nagabywali specjalnie do zakupów. Mój mąż kupił sobie zacną czapkę z daszkiem z napisem PISA, z którą nie rozstawał się przez cały wyjazd ;). Wróciliśmy przez plac w stronę pensjonatu, po drodze zatrzymaliśmy się na kolację. Muszę przyznać, że z restauracjami było licho, wiele z nich było jeszcze zamknietych. gdyż sezon był niski. Zjedliśmy w jednej wyglądającej przyzwoicie, lecz wyczekiwana pizza nie powaliła nas na kolana. Robiło się już ciemno i miasto powoli zasypiało. Turyści z weekendowych wypadów byli już pewnie w drodze do domu. My natomiast dopiero zaczynaliśmy przygodę, gdyż przed nami najważniejsze: wyprawa do Cinque Terre! Wieczorem w kuchni obgadaliśmy plan na jutro i poszliśmy spać, przed nami szybka pobudka!
Dzień 2.
Dzień zaczęliśmy wcześnie, już o 7 zeszliśmy na śniadanie, a później spacerkiem ok. 30 min doszliśmy do dworca, skąd jechał pociąg do La Spiezy. Droga z hotelu prowadziła cały czas prosto przez budzące się do życia miasteczko, przechodziliśmy przez główne ulice przy pięknych kościołach, sklepikach przez most Ponte Di Mezzo skąd doszliśmy do placu Vittorio Emanuele II naprzeciw którego znajdował się już dworzec. Dobrze nam zrobił taki rześki poranny spacerek. Cena pociągu Piza-La Spieza w drugiej klasie to 7,5 euro (sprawdzić rozkład i ceny można sprawdzić na www.trenitalia.com). Po godzinie byliśmy w La Spiezie, gdzie najkorzystniej kupić bilet łączony na cały dzień, który obejmuje nieograniczone przejazdy pociągami i specjalnie oznaczonymi busami od La Spiezy po całym Cinque Terre i obejmuje też bilet wstępu do Parku Narodowego (w którym znajduje się Cinque Terre). Jego cena to 12 euro i rzeczywiście jest to wygodna i opłacalna forma. Bilet kupuje się w automatach lub w kasie, przy czym w kasie otrzymuje się także mapkę parku wraz z przydatnymi informacjami i rozkładami jazdy pociągów i busów. Także należy go skasować! Punkt pierwszy to stacja w RioMagiorre. (Te pięć miejscowości jest naprawdę małych i spokojnie można je obejść i objechać w 1 dzień.). Sama trasa pociągiem jest już widowiskowa, jedzie się wzdłuż morza Liguryjskiego, a pociąg co rusz wjeżdża w wykłute w skałach tunele. Wysiadamy i naszym oczom ukazuje się bajeczne miasteczko pełne małych kolorowych domków usytuowanych na skałach, piękne malownicze ale strome uliczki. Po prostu jakby czas się zatrzymał w miejscu. Dookoła pełno było także krzewów winogron i drzew z cytrynami.

Trudno się w tych miasteczkach zgubić, gdyż mają jedną główną ulicę. Poszliśmy w głąb miasta by z góry podziwiać bajkowe widoki.

Przysiedliśmy też żeby coś zjeść (niezastąpione klopsy i kotlety w Polski;) – całe szczęście, że mieliśmy prowiant bo dzień wcześniej z racji tego, że była niedziela sklepy były już zamknięte, a tego dnia z racji tego, że wychodziliśmy wcześnie, były jeszcze zamknięte). Posileni udaliśmy się w stronę wybrzeża. Piękne domki na skałach tuż przy morzu naprawdę robiły wrażenie. Przy brzegu znajdowała się mała przystań z kilkoma łódeczkami – widok jak z pocztówki!

Z marin wszystkich poza Corniglą miejscowości wypływają też statki, więc jeśli ktoś ma więcej czasu warto zobaczyć Cinque Terre także z morza. My niestety byliśmy ograniczeni czasowo, więc musieliśmy zadowolić się tylko trasą lądową. Dalej postanowiliśmy wybrać się zamku Castello di Riomagiorre. Droga prowadziła wysoko w górę po krętych uliczkach i stromych schodkach. Po drodze mijaliśmy turystów, którzy tachali ciężkie torby i trochę im współczułam codziennego wchodzenia i schodzenia, gdyż hotele były umiejscowione na całkiem sporych wysokościach. Gdy doszliśmy do zamku poczuliśmy pewien niedosyt, gdyż wyobrażaliśmy go sobie bardziej spektakularnie. Jednak był to miły punkt wycieczki m. in. dzięki trasie i widokom z góry.

Wyczytaliśmy też, że do kolejnej miejscowości warto wybrać się pieszo szlakiem via dell’Amore. Trochę nam zajęło zanim go znaleźliśmy, trzeba się było bowiem cofnąć do stacji. Przeszliśmy kawałek szlaku po czym niestety okazało się, że jest on zamknięty. Musieliśmy cofnąć się do stacji i podjechać pociągiem. Jednak nawet jeśli trasa jest zamknięta warto się nią przejść tyle ile pozwala szlak, ponieważ ma się przepiękny widok na Riomagiorre a po drugiej stronie wyłaniają się piękne skały.

Pociągi kursują dość często, co kilkanaście minut, więc niedługo potem znaleźliśmy się w Manaroli – najsłynniejszej z całej piątki. Słynie przede wszystkim z przepięknej zatoki gdzie widok na osadzone na skałkach domy zapiera dech – to najbardziej znany widok kojarzony ze zdjęć związanych z Cinque Terre. Najlepsza perspektywa jest, gdy przejdzie się kawałek w stronę Cornigli – widzimy wtedy całą zatokę z góry. Tutaj też droga do Cornigli na dalszym etapie była zamknięta. Doczytaliśmy później, że to z powodu osuwających się skał, które zagrażać mogą właśnie na trasach i w tym celu montuje się specjalne siatki. Jest więc szansa, że niedługo będzie można w pełni korzystać z Parku Narodowego. Warto też wiedzieć, jeśli ktoś lubi górskie trasy, są dostępne także szlaki trekkingowe po Cinque Terre (mapki, trasy i wszelkie wskazówki można uzyskać na stronie internetowej parku http://www.parconazionale5terre.it). W Manaroli nie ma plaż piaszczystych, można jednak niesamowicie odpocząć na skałach przy brzegu morza, upajając się szumem odbijających się o brzeg fal, a dla śmiałków nie ma też przeszkód do kąpieli i skoków do wody.

Przeszliśmy się trochę po miasteczku, kupiliśmy trochę pamiątek, owoców i picia i z racji zamkniętej drogi wróciliśmy na stację kolejową, by dostać się do kolejnej miejscowości. Nie wiemy jak to zrobiliśmy, ale wsiedliśmy najwidoczniej w pociąg pośpieszny, bo dotarliśmy do ostatniej miejscowości – mianowicie do Monterosso al Mare i ze stacji wysiedliśmy wprost na plażę! Nie przygotowaliśmy się, nie mieliśmy nawet strojów. A pogoda zdecydowanie dopisywała, na plaży, a także w morzu byli już turyści. Postanowiliśmy jednak zrobić sobie przerwę i poupajać się piękną pogodą.

Plaża jest lekko żwirkowa i niezbyt przyjemna jednak morze było piękne, turkusowe i nadwyraz ciepłe jak na kwiecień. Dodatkowo to otoczenie skał… Było bajecznie. W morzu była także mała skałka, na którą oczywiście się wskrobaliśmy i mieliśmy piękną panoramę na miasteczko.

Samo w sobie nie miało raczej nic szczególnego, typowy kurort z kilkoma knajpkami i sklepikami. Na plaży znajdował się także Posąg Neptuna z betonu zbrojnego wkomponowany w skałę, trudno jednak było znaleźć więcej wiadomości na jego temat Nie oparliśmy się jedynie pysznym lodom, które trochę nas schłodziły po plażowaniu. Poszliśmy w głąb miasteczka, gdzie życie tętniło i było tu chyba najwięcej sklepików itp. Udaliśmy się do pięknego kościółka Chiesa di San Giovanni Battista, który jest naprawdę warty zobaczenia. Po spacerze czuliśmy już jednak zmęczenie więc udaliśmy się na stację. Po kilkunastu minutach byliśmy już w czwartej miejscowości – Vernazza. Wszystkie te miasteczka są do siebie podobne, tutaj także piękne domki na skałach, mała przystań z malutką, ale niezbyt zachęcającą plażą.

Miejscowość tę jednak wyróżnia wieża zamku (Torre del Castello Doria), na którą można wejść. Wstępu nie obejmuje bilet do Parku, trzeba dodatkowo zapłacić, na szczęście tylko 1,5 euro. Wieża sama w sobie nie robiła jakiegoś ogromnego wrażenia, ale dla widoku warto było tam wejść.

Słońce już powoli zachodziło i odbijało się w morzu, coś pięknego! Wróciliśmy na stację i stwierdziliśmy, że ostatnią miejscowość – Corniglę już sobie odpuścimy. Wg przewodnika i mapki nie było tam nic więcej niż w pozostałych miejscowościach, a my mieliśmy ograniczony czas ze względu na to, że czekała nas jeszcze droga do La Spiezy a stamtąd do Pizy. Widzieliśmy ją tylko z okien pociągu. Żałowaliśmy, że nie możemy zobaczyć tych miasteczek, gdy już się ściemni i gdy rozbłysną światłami, które odbijać się będą w morzu. (Jeśli ktoś miałby możliwość nocować w Cinque Terre w okresie świątecznym to koniecznie też musi wybrać się do Manaroli nocą na szopkę ze świateł zwaną Il presepe di Manarola.) Tak oto pożegnaliśmy bajkowe Cinque Terre, które naprawdę było niesamowite, zdecydowanie warto zobaczyć te miasteczka na żywo. Zestawienie morza, skał, zieleni i pięknej roślinności, plaż, urokliwych przystani i zatoczek oraz małych restauracyjek to po prostu kompozycja idealna.
Przed nami była jeszcze droga do domu. Wysiedliśmy w La Spiezie i mieliśmy niecałą godzinkę do pociągu do Pizy wyskoczyliśmy więc na zakupy, bo sklepy będą w Pizie już zamknięte, gdy dojedziemy. Ciężko nam się było odnaleźć w tym dużym mieście po błogim pobycie w Cinque Terre. Jest to miasto typowo portowe, centrum nie zrobiło na nas wrażenia, było tu już bardziej brudno i nieprzyjemnie, widać też było zbierających się na wieczór przy dworcu imigrantów. Z przyjemnością wróciliśmy do Pizy zaopatrzeni we włoskie przysmaki. W pociągu trochę odpoczęliśmy, zdążyło się już zrobić ciemno, miasto prawie spało, dotarliśmy do pensjonatu i zrobiliśmy sobie kolację przy włoskim winku, powspominaliśmy cudny dzień i poszliśmy spać. Na następny dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie Pizy.
Dzień 3.
Tego dnia postanowiliśmy nie zrywać się bardzo wcześnie, ok. 8 zjedliśmy śniadanie i wybraliśmy się do sklepu po owoce. Zaplanowaliśmy najpierw trochę nacieszyć się widokiem i wybraliśmy się posiedzieć na Campo dei Miracoli i zrobiliśmy sobie piknik. Dużo osób tak spędzało sobie przedpołudnie: jadło śniadania, grało, rozmawiało. Bardzo fajny relaks. Następnie wybraliśmy się w końcu na wieżę, choć cena wejścia przyprawiała o zawrót głowy – 18euro/os. Ale być w Pizie i nie wejść na wieżę? W kasie po zakupie biletu należy oddać plecaki lub torby do schowków. Można je tam trzymać przez 1,5h jest to fajny pomysł dla osób, które robią sobie jednodniowy wypad. Następnie kolejka na wieżę (na bilecie dostaje się godzinę wstępu). Po wejściu do wieży (po dokładnym sprawdzeniu wchodzących, na placu widać sporo służb) przewodnik opowiada nam o wieży: została wybudowana jako dzwonnica, jednak przez piaszczysty grunt zaczęła się przechylać i prace wstrzymano. Obecnie jest w ciągłej konserwacji, by się nie zawaliła. Wchodząc po schodach już wyczuwalne jest przechylenie, nawet schody są charakterystycznie wyślizgane. Widok z samej wieży jest piękny, ale nie powala. Wieża przede wszystkim nie jest zbyt wysoka, ma 57m wiec nie ma co spodziewać się jakichś widoków z lotu ptaka. Jednak pięknie prezentuje się z niej pozostały kompleks romańskich zabudowań na Campo dei Miracoli oraz małe uliczki i restauracje.

Na górze naprawdę odczuwa się przechylenie, ja przynajmniej je czułam. Są tu także dzwony, jednak pełnią obecnie rolę tylko ozdobną.
Po zejściu udaliśmy się zrobić jeszcze trochę zdjęć w stylu podtrzymywania wieży itp. Niektórzy się z nich wyśmiewają, mnie jednak się podobają i są fajną pamiątką!

Następnie udaliśmy się do Katedry, do której wstęp jest darmowy. Wnętrze naprawdę robi wrażenie, jest tu wiele dzieł, które warto zobaczyć. Pozostałe budowle z kompleksu obejrzeliśmy tylko z zewnątrz, gdyż wstęp do nich też nie należał do tanich. Odebraliśmy plecaki i z racji tego, że zgłodnieliśmy ruszyliśmy do knajpki. Postanowiliśmy pójść do knajpki, którą wypatrzyliśmy z wieży – Antica Trattoria Antonietta przy via S. Maria. Zajęliśmy miejsca w środku, knajpka nas ujęła. Zamówiliśmy włoskie specjały i ustaliliśmy dalszą trasę wycieczki. Jedzenie było pyszne, a ceny standardowe, polecamy tę restaurację. Następnie postanowiliśmy zobaczyć co jeszcze oferuje nam Piza. Z góry widzieliśmy stadion, nasi mężczyźni chcieli go zobaczyć (niestrudzeni, zapomnieli już jak szukali stadionu w Paryżu…? polecam doczytać na blogu). Stadion niestety nie był dostępny dla turystów. Następnie postanowiliśmy udać się do dużego placu Piazza dei Cavallieri otoczonego średniowieczną zabudową i przysiedliśmy tu sobie na pysznej kawce. Okazało się, że pracujący tu Włosi (dziewczyna i chłopak) pracowali dwa lata w Anglii, gdzie było sporo Polaków i nasz język wydał się znajomy. Zapytali skąd jesteśmy i opowiedzieli nam o swoim pobycie. Niestety Polacy poza „dzień dobry” nauczyli ich tylko przekleństw… Nauczyliśmy ich więc chociaż dowidzenia ;). Kawka wyśmienita, choć nazwa mało włoska – Torrefazione New York, ale zapewniali nas, że jest 100% włoska, wierzymy.

Dalej udaliśmy się nad brzeg rzeki Arno

i przeszliśmy się wzdłuż niej przechodząc m. in. przy kościele św. Mateusza i doszliśmy aż do mostu Ponte della Victoria skąd pięknie widać było jedną z licznych w Pizie bram murów obronnych, mianowicie Porta Fiorentina z przepięknym Bastione Sangallo, czyli twierdzy o której nic w przewodnikach nie wyczytaliśmy. Rzeczywiście na miejscu było mało ludzi, raczej miejscowi i wycieczki szkolne. Dziś dawne miejsce obronne jest nazywane Ogrodem Scotto. Było tu jednak naprawdę pięknie: wielki park wkomponowany w mury fortyfikacyjne i cytadelę Cittadella Nuova. Jest tu dużo zieleni, ogród jest naprawdę zadbany i obszerny, a wewnątrz znajdziemy takie ciekawostki jak na przykład naturalny amfiteatr.

Warto się tu wybrać, aby odpocząć od tłumów w pięknym otoczeniu. Dalej z naszego odkrycia wybraliśmy się w stronę akweduktów Acquedotto Mediceo. Niestety tu się zawiedliśmy – były one niziutkie, zaniedbane i wkomponowane jako ogrodzenia domostw. Postanowiliśmy kierować się już w stronę hotelu, bo robiło się późno. Po drodze zrobiliśmy jeszcze zakupy na wieczór i szukaliśmy jakiegoś miejsca na kolację. Nasi mężczyźni uparli się na jedną z knajpek, która już od razu wydała nam się podejrzana, bo niemal ściągnęli nas do środka, ale byliśmy już zmęczeni, głodni, a z potykaczy zachęcały zestawy „menu turistico”. Do dziś nie możemy uwierzyć jak mogliśmy się tak dać zrobić! Menu turystyczne okazało się 3 rodzajami jedzenia w porcji jak dla dziecka, dosłownie na 2 łyżki za niebagatelna 15 euro. Ja na szczęście zamówiłam carbonare, która była dość dobra i niezbyt droga, mój mąż spagetti, które też uszło. Jednak najlepszym zaskoczeniem był rachunek! Nie dość, że coperto wynosiło 3 euro (pierwszy raz się nie zapytaliśmy i niestety okazało się, że tu było) oraz 15% napiwku wliczonego do rachunku! Takiego naciągactwa jeszcze na żadnej naszej wycieczce nie zaznaliśmy. Po prostu nie mogliśmy ze śmiechu z własnej głupoty i z ich cwaniactwa. Wróciliśmy z naszymi zapasami do hotelu i zaprosiliśmy jeszcze właściciela domu na włoskie winko i limoncello (mmmm pycha!!). Marco był bardzo sympatyczny, opowiedział nam jak to się stało, że prowadzi pensjonaty (drugi przy dworcu) i ogólnie o życiu we Włoszech. Na koniec daliśmy mu kilka polskich przysmaków i wróciliśmy do pokoi. Aż trudno uwierzyć, że jutro trzeba już wracać…
Dzień 4.
W ten dzień nie było już czasu na zwiedzanie, o 10:20 mieliśmy już samolot powrotny. Zjedliśmy śniadanie i żeby nasycić się jeszcze na koniec widokami pięknej Pizy spacerkiem udaliśmy się na lotnisko. Była to jakaś godzinka drogi, więc rześko zaczęliśmy dzień. Na bezcłówce zrobiliśmy jeszcze małe zakupy, jednak lotnisko jest niewielkie, więc i bezcłówka szału nie robi. Lot był bez opóźnień także punktualnie przylecieliśmy do Modlina… I znowu trzeba czekać na następną wypawę… teraz w planach Lizbona <3

Dodaj Komentarz